Litzmannstadt Getto 13 XII 1943
Tęskno mi do Surci … do Abramka, Tamarci i tak kocham ich, i zauważyłam że coraz więcej kocham Cipkę jeżeli ona robi coś dobrego, czy się dobrze uczy (jest najlepszą uczennicą) czy rozumie zbiórki to mnie napełnia dumą i jest mi, choć nie na długo, błogo…
Tak bym chciała, aby już było dobrze! Ach!…
Litzmannstadt Getto 24 XII 1943
Ach, pisać!… By móc wciąż pisać, by pióro się samo suwało po papierze! Czuję potrzebę i to wielką potrzebę pisania…. Wczoraj zastanowiłam się nad ”uczuciem”. Ile to wyraża? Myślę teraz o gorących uczuciach. I myślę o Surci. Czuję, że coraz więcej ją kocham. Ach, do niej żywię prawdziwe uczucie miłości. Potęgo uczucia! Ach, to doprawdy jest potęga. To potęga, która łamie wszystko inne, które jest przeciw niej. By móc się wyrazić. Ale jakże wyrazić uczucia? Czy to w ogóle możliwe? Chyba nie. Ale bym chciała więcej pisać, może się wysłowię. Otóż żywię do Surci jak najgorętsze uczucie kochania. Może nie tyle do niej do samej, ale do jej duszy i samo przez się do niej całej. Ach, Surcia. Upajam się brzmieniem jej imienia. (Jeszcze dobrze, że obie jesteśmy tej samej płci). Bo jakby to wyglądało, takie pisanie? Ale z moim pamiętnikiem jestem zupełnie szczera. Ale niechże nie odchodzę od tematu! Jej jednej pozwalam czytać pamiętnik i nie krępuję się wcale. Ach, tak mało ludzi kocham, ale tak naprawdę… I dlatego może jeżeli kogoś kocham, to jest tym silniejsze niż w innym wypadku. Ona i rodzeństwo… Ach, gdybym ich wszystkich miała przy sobie!!! Każdy list, każde słowo, które mi powie jest jakby święte, jakby mnie złączyło jeszcze silniejszym węzłem. Przypominam sobie i śmiać mi się chce… jakby to wyglądało gdybym jej mówiła: „ pani”. (Dobry mi wpadł pomysł, żebym zabierała pamiętnik, pióro i atrament do szkółki. Inaczej prawie nic by nie było napisane). Ach, słowa są takie puste, mało wyrażają. Mnie się zdaje, że za pomocą słów można się tylko powszednich, zwykłych rzeczach porozumieć. Ale między ludźmi, którzy się kochają, słowa profanują wszystko. Tacy ludzie mogą się porozumieć bez słów, ich dusze, oczy, mówią i co najważniejsze uczucia, mówią, oni czują… Ale po co ja to wszystko piszę? I znów pytanie bez odpowiedzi… Czasem zastanawiam się, co by było gdybym w ogóle nie znała Surci?… Nie wiem. Wcale sobie nie wyobrażam. Umiem ocenić to szczęście, które mnie spotkało. I znów uczucie.. Nie mogę się wyrazić w słowach, łatwiej mi w uczuciach… Ale dość.. Dziś się zobaczę z Surcią, żeby tylko nie było żadnych przeszkód!!!
Litzmannstadt Getto 10 II 1944
Poza tym… poza tym zauważyłam, że przecież właściwie o Cipce prawie wcale nie pisałam, wcale się może głębiej nad tym nie zastanawiałam. Ale teraz… W tej chwili… pomyślałam, Cipka…szepnęło mi coś w duszy, jaka słodycz bije od tego imienia? Ach, Cipka upajam się… to doprawdy taka słodka Cipka…Przypominam sobie, że dziś rano oglądałam jej zdjęcie gdy miała trzy lata (1936 r.) była także zima i to na ulicy twarzyczka się mało zmieniła, prawie taka sama, ale postać, postać się przecież dużo zmieniła, jej postać na zdjęciu wygląda tzn. jest bardzo podobna do Tamarci… Już tyle lat! Dziś Cipka już ma jedenasty rok, ach jak ten czas szybko mija!
Litzmannstadt Getto 12 II 1944
Pod koniec soboty gdy siedziałam u Chajusi, także pod wpływem tego wysiedlenia, wspominałam, trochę nawet opowiedziałam Chajusi. Chajusia mi powiedział, żebym się postarała przybliżyć do Cipki, żebym z nią rozmawiała, pytała ją co o tym myśli, o tamtym itp. Postaram się, to przecież nawet mój obowiązek, muszę jej zastąpić matkę w miarę możności, przecież właściwie się jeszcze do pracy nie zabrałam, chociaż tyle o tym myślę, prawda, nie mogę teraz dużo zrobić dla wszystkich, ale przecież Cipka, Cipkę przecież mam tu, (ach, Boże drżę cała, żeby żaden wróg nie dosięgnął, nie mógł dosięgnąć ręką do niej, żeby była zawsze moja, ach Boże dopomóż mi, wcale teraz nie mogę pisać po polsku, nie mam po prostu wyrażeń).(…)… potrójnie i nawet poczwórnie jestem wdzięczna Bogu za to, że wierzę, że dał mi możność wiary, bo gdyby nie ona, także jak i inni ludzie, straciłabym chęć do życia i nawet do wszystkiego co życie otacza.
Zostałam jednak w porę uratowana. Dużo się w tym przyczyniła Surcia. Bardzo możliwe, że ten święty ratunek to prawdziwe zastanowienie się i podejście do życia przyszłoby nawet, ale później… Szczęśliwa jednak jestem, że to już się stało. To ona, Surcia nasunęła mi te myśli, tyle prawdziwych i dobrych myśli. Przecież o życiu ludzkim myślałam nawet dawniej, pierwej, ale nie było to takie silne, takie mocne jak to się stało wtedy, gdy Surcia powiedziała, że jest zadowolona, że mam takie zdrowe podejście (znów się nie wiem jak wyrazić) wtedy zaczęłam jeszcze więcej o tym myśleć, więcej i głębiej się zastanawiać, poszerzać i pogłębiać. Być może że tak samo jest także i z innymi rzeczami, ale… miej cierpliwość, z Boską pomocą wszystko będzie dobrze, przecież jednak nie można tak wszystko naraz!
Litzmannstadt Getto 28 II 1944
… Wielkie zadowolenie daje mi możność uszycia czegoś, gdy to uszyję będę czuła, będę wiedziała, że silniej stoję… Będę wiedziała, że jakiekolwiek bądź byłyby warunki, będę mogła jakoś przepchać… będę miała w ręku zawód… nie ja będę zależna od losu, lecz los ode mnie… Czuję się silniejsza… Przed kilku laty… w marzeniach, czy obrazach moich na przyszłość, czasem widziałam: wieczór, gabinecik, biurko, przy biurku siedzi kobieta (już starsza) i pisze… i pisze, pisze… ciągle… zapomina o wszystkim i pisze… Widzę siebie wcieloną w ową kobietę… innym razem znów widzę skromne mieszkanko, w którym mieszkam z siostrą… dotychczas ciągle myślałam, że z Tamarcią, lecz dziś jest więcej prawdopodobieństwa, że z Cipką… Innym znów razem widzę: wieczór, skromny pokoik oświetlony, przy stole cała moja rodzinka… jest miło… ciepło, przytulnie… ach, jak dobrze!… Później, gdy już wszyscy kładą się spać, ja siadam do maszyny i szyję… szyję… i jest mi tak [str. 41b] słodko, tak dobrze… tak rozkosznie!… Bo przecież to co wychodzi spod moich rąk…. to jest nasze skromne utrzymanie…. Z tego czerpię chleb, z tego czerpię naukę, z tego czerpię odzież….. i prawie wszystko z tego, z pracy moich własnych rąk….
(…)
Wpierw byłam doprawdy trochę zadowolona, a teraz?… [str. 42a] Może też dlatego, bo kuzynki są w domu (wpierw była wprawdzie Chanusia…. ale prawie nie rozmawiałyśmy, już, jakoś to było, ale teraz?) Ich częsty nastrój zdenerwowania i grania na nerwach, okropnie na mnie działa…. Dość z tym!… Co zanadto to niezdrowo… Gdy to powtarzam, zawsze przypomina mi się mamunia…. Ach, cieszę się, że jestem do niej choć trochę podobna…. Ciągle ją pamiętam… Moja kochana Mamunia!!!.. Ach, tyle naraz się ciska wspomnień…. Wszystkiego nie mogę teraz napisać, nie dlatego, bo się krępuję, (bo jest nonsens) ale dlatego, bo to nie na moje siły…. To mnie tak wyczerpuje!… Ale na niektóre rzeczy już najwyższy czas… Muszę już….
Pewnego razu, miałam wtedy zaledwie kilka lat może pięć, może sześć i może i tyle nie…. Był wieczór… mamusia siedziała przy stole, ja, nie wiem dlaczego, ale zdaje mi się, że byłam trochę pogniewana i pod wpływem fantazji mówiłam rzeczy głupie, dziecinne i które bardzo zabolały mamusię…. Mówiłam; „ Ja nie potrzebuję takiej mamuni, właściwie to wcale nie jest moja mamunia, moja mamunia była o wiele lepsza, tam w mieszkaniu były na ścianie takie ładne malowane człowieczki, lalki i kwiatki, a tu? … Ja tu nie chcę być… itd…, ale gdy spojrzałam na mamunię, zobaczyłam coś, czego nigdy w życiu nie zapomnę…. Nigdy w życiu nie zapomnę tego wyrazu twarzy… Wtedy też zaraz poczułam że mi coś ukuło w sercu…. Wtedy, mimo wszystko, jednak tak mało rozumiałam. Och, dziś jeszcze mam wyrzuty sumienia, za swoje tamte słowa, chociaż wtedy byłam dzieckiem i tak mało, tak niewiele przecież rozumiałam…… Ach, Boże! Ja się wtedy wyrzekłam mamuni!?.. Ach, gdybym rozumiała co powiedziałam, na pewno bym tego nie zrobiła… Co nie popchnęło ku temu żeby to napisać?… Jedno pociąga drugie…. Ach, mamunia miałaby ze mnie teraz wielką pociechę… tak by się cieszyła!… Nie dane jej to było… Znała tylko ból, cierpienie, niedostatek lub i jednym słowem: znała tylko tę straszną, straszną walkę z życiem…. niestety…. została pokonana… Ach, wyrywa mi się westchnienie…. I przypomina mi się też piosenka: „Jedyne serce Matki”… Ach, kto nie wie kim jest matka, może śmiało przyjść do mnie i dowiedzieć się… Ja wiem…. Wiem kogo miałam i kogo utraciłam… Ach, i ja kiedyś będę matką?… I… i …. I znowu to samo i znowu to samo.. wciąż w kółko…. świat już tak został stworzony… Ale wszystko staje się mądre po nie w czasie.. po nie w czasie niestety…. (Czy się teraz nie wygłupiam?) No, chciałabym nawet trochę o tym pisać… Matka!?… Cóż to znaczy matka?… Cóż oznacza to imię noszone przez tyle, tyle istot, które z radością znoszą największe cierpienia i wydawają na świat nowe życie… nowe…. i w tym nowym jest coś z nich, już coś tam tkwi…. ach, czyż taka matka nie jest potęgą?… nie jest czymś wielkim, potężnym?… Bez wątpienia tak!…. Nikt tego nie potrafi co ona… Nikt…. Radość jej sprawia nawet ból i cierpienie, są na to dowody… najpierw: ileż cierpi przed i po wydaniu na świat maleńkiej istoty, z nadzieją, że przecież po latach, ta maleńka istotka będzie jej chlubą…. Lub gdy ta istotka zachoruje?… Po dniach i nocach bezustannie walczyć będzie z chorobą dopóki ją nie zwalczy lub,.. sama padnie… Ach, to tylko potrafi Matka!… Potrafi zrozumieć, wyczuć… wszystko… Ta z pozoru delikatna kobieta… ale tak potężna Matka!… I kiedyś będę matką?… Ja kiedyś będę tą potęgą?… Nie wiem dlaczego teraz to tutaj napisałam, właściwie od dawna już o tym wszystkim wiem i myślę… ale napisać?… Być może, że dlatego napisałam, bo mi się tak bardzo przypomniała moja kochana mamunia!… I jedno pociąga drugie…Jeszcze wiele, wiele jest o tym do pisania i rozważania… Ja do rodzeństwa czuję się tak jak-bym była ich matką, być może że jest w tym jeszcze jakaś różnica, ale przede wszystkim ta faktowa, namacalna… ja ich (rodzeństwo) nie stworzyłam… Stworzyła ich ta, która i mnie stworzyła, życie nam dała… (po co właściwie to piszę?)…
Litzmannstadt Getto 5 IV 1944
Taki ruch panuje ze świętami… Tak, nie tak łatwo być Żydem. Na każdym kroku trudności… Trzy lata temu święta takie wypadały w te same dni.[1] Było to ostanie święto, ostatni seder z Tatusiem… Och, jak ten czas szybko mija! Na święta tatuś miał wrócić do domu ze szpitala tak samo jak w tym roku [Erev [sp.] peysekh][2] wypadło w piątek, więc tatuś wrócił w czwartek (jak jak jutro) Cały dzień my dzieci ostatnio niecierpliwiłyśmy się, co chwilę podchodziłyśmy do okna lub balkonu by wyjrzeć czy karetka nadjeżdża.
Ostatnio moja tęsknota do tatusia się bardzo powiększyła, toteż przypominałam sobie, byłam bardzo wzruszona i podniecona i po po prostu miejsca sobie znaleźć nie mogłam, ale pamiętam bardzo się cieszyłam, że tatuś wróci. Ponieważ do szpitale nie mogłyśmy (dzieci) wchodzić więc pisywałyśmy listy i mamunia je zanosiła. Ach, ile w tych listach tatusia wyczytałam miłości jego do nas. Boże! być może przez rozłąkę przez te listy jeszcze bardziej go pokochałam. Zimą widywałam tatusia prze okno szpitala, tatuś zawsze pełen otuchy, z łatwością mógł ją we mnie wlać, mówił że mu już lepiej, że się już niedługo zobaczymy itd. itd. Zresztą czyż nie widziałam, że tatusiowi było doprawdy lepiej? Tak, i dlatego też jeszcze więcej wierzyłam słowom tatusia i sama byłam pełna otuchy i nadziei. Później wprawdzie pogorszyło się tatusiowi i też w samym szpitalu się pogorszyło dość, że na świątki tatuś miał wrócić do domu. Przez cały czwartkowy nie pamiętałam, czy nie chciałam pamiętać, że tatusiowi jest gorzej niż w zimie, bardzo się cieszyłam, że [str. 55a] tatuś już wreszcie będzie w domu. Pamiętałam wtedy same pozytywne strony tj. [w Yom Kipur] uścisk dłoni, te listy i widzenia itp. Zastanawiałam się wtedy tylko co zrobię jeżeli tatuś rzeczywiście już przyjedzie. Nie wiedziałam. Krępowałabym się przed świadkami, a znowu czułam, że muszę coś powiedzieć czy zrobić z tatusiem. (Ach!) Nareszcie przed wieczorem karetka stanęła przed bramą, stałam przy balkonie i serce przestało mi bić zupełnie, a potem zaczęło uderzać tak gwałtownie, że bałam że wysadzi mi klatkę piersiową… Już zupełnie nie wiedziałam co mam zrobić, czy stać czy polecieć do drzwi, dokładnie też nie pamiętam co zrobiłam… Wiem tylko, że czas przez który tatuś wchodził na schody strasznie mi się dłużył. Nareszcie, nareszcie tatuś był w pokoju i…jakże się rozczarowałam… to nie był już ten sam tatuś, co wtedy w szpitalu przy oknie, nie uśmiechnął się nawet, nie odpowiedział na nasze powitanie. Był zdenerwowany i widocznie zmęczony jechaniem, jak najszybciej chciał się położyć do łóżka. A my musieliśmy wyjść z pokoju. Boże! To uczucie! Był już wieczór, światło się jeszcze nie paliło. I w tym zmroku stało mi się jeszcze ciemniej przed oczami, po prostu niczego i nikogo nie widziałam, jak pijana potoczyłam się do drugiego pokoju. Łkanie ściskało mi gardło, ale je zdusiłam i milczałam. A po głowie zaczęły mi latać przeróżne myśli: co to jest z tatusiem? Jakże się zmienił? Tego się doprawdy nie spodziewałam. Na serce spadł mi taki ciężar, tak mi zewsząd ściskało, że, że… gdybym mogła byłabym się rozpłakała, ale nie mogłam, wstydziłam się… Bałam się o tatusia, chociaż tłumaczyłam sobie, że tatuś jest zmęczony, ale jakiś dziwny niepokój ogarnął mnie. I myśl, że tatuś teraz o nas nie myśli też nie dawała mi spokoju. Nie, doprawdy tego się nie spodziewałam. Tak, przypominam sobie, zrobiłam dla Tamarci czapeczkę i postanowiłam zrobić tym niespodziankę tatusiowi, dlatego też napisałam o tym w liście. Cały dziwny nastój mój minął. Prawda, że później trochę ochłonęłam, że tatuś też się zmienił, mówiłyśmy nawet z nim, ale byłam bardzo nieśmiała a w sercu… w sercu pozostał już tam ból, jakiś żal… nie wiem, nie mogę tego nazwać… Takie uczucia zawsze mnie podbijają i podbijają moją energię, nie jestem w takim wypadku zdolna by coś zrobić, toteż gdy trzeba było podać tatusiowi szklankę herbaty z trudem,[podałam??]ale przecież podać musiałam, bo jakby to wyglądało, że teraz jak tatuś przyszedł ze szpitala, ja już jestem nieposłuszna. Następnego dnia przynajmniej starałam się żeby było „dobrze”, chociaż tatuś był bardzo zdenerwowany, a ja starałam się każdą lepszą chwilę zachować, nie drażnić tatusia. Och, gdyby ktoś wiedział ile trudu mnie to kosztowało i jak dziwnie „zimno” mi było. Ale nikt nie wiedział. Ach, Boże! A wieczorem seder? Tatuś strasznie się spieszył, a ja już od tego święta stałam się już poważniejsza, już nie mogłam nawet wykradać „Afikoman”[3]. Już coś przesłoniło mi oczy, które były zamglone, coś przesłoniło mi usta, które milczały i ściskały. Łkanie i coś przestawiło mi duszę, która się swymi myślami z nikim nie podzielała. Zamknęłam się w sobie. Nic ze mnie wydostać nie można było, zresztą nikt nawet przypuścić nie mógł, że ja się przejmuję. Ach, tak bardzo potrzebne mi było jakieś ciepłe słowo, tak bardzo pragnęłam być sama z tatusiem, ale żeby tatuś była taki jak zawsze, tęskniłam za tym wszystkim i tak mi było z tym ciasno, tak ciasno. Po kilkach dniach wprawdzie polepszył się humor i samopoczucie tatusia, ale już specjalnej okazji do wykonania mych marzeń nie miałam, a już wielkim szczęściem dla nas wszystkich było gdy mogliśmy w pokoju z tatusiem, wtedy (słowa mało) ale spojrzenia zamienialiśmy ze sobą. Ach, te spojrzenia! Mówić w ogóle nie mogłam, nawet to, żeby tatuś był zdrów, nic… po prostu nic… W tym byłam niezręczna…. Ale przecież tak chciałam, tak bardzo chciałam. Bóg jeden o tym wie, bo z nikim się nie dzieliłam. Ach, gdy sobie teraz o tym przypominam, nawet spojrzeć na tatusia nie mogę, chyba na zdjęciu. Ale na żywego Tatusia, na żywego Tatusia już… już nigdy nie spojrzę.. Boże! Jakie to straszne! A teraz będzie już trzeci Seder bez tatusia, drugi bez mężczyzn w ogóle, ale w zeszłym roku była jeszcze ciocia Chaiska[4] , a dziś… dziś jest Estusia… ach, jakie to tragiczne! Gdyby chociaż Abramek był! Ach, Bożeś właśnie w Pesach, przy Sederze najwięcej pozostać brak Ojca. Och, jak brak…………..
Przypisy autorstwa Ewy Wiatr pochodzą z pierwszego polskiego wydania pamiętnika pt. „Dziennik z getta łódzkiego” wydanego nakładem wydawnictwa Austeria.
[1]W 1941 roku Pesach rozpoczynało się w sobotę 12 kwietnia, a w 1944 roku – w sobotę 8 kwietnia.
[2] W języku jidysz Erew Pejsech – wieczór rozpoczynający święto Pesach
[3]Afikoman – kawałek macy spożywany na koniec uroczystej kolacji pesachowej. Istniał zwyczaj chowania go przez kolacją, a za znalezienie dzieci otrzymywały drobne upominki.
[4]Chaja Iska Lipszyc – z domu Segal (1903- 1943) matka Estery, Chany i Mini.