Praca

Litzmannstadt Getto 14 II 1944
Był Zemel i przemawiał, a raczej powtórzył przemowę prezesa.[1] Więc: Co się dotyczy tych, którzy mają być wysiedleni i się chowają…. ludność jeszcze do tego dopomaga… A to jest wzbronione…. Podobno, to mają być roboty nie trudne…[2] Ale cóż wiadomo?… Poza tym w godzinach pracy tzn. między 7-mą, a 5-tą po południu nie będzie wolno chodzić ulicą… Getto zamienia się w Arbeits Lager…. Mieszkania będą musiały być zamknięte. W mieszkaniu mogą się znajdować tylko obłożnie chorzy, którzy będą mieli zaświadczenie lekarskie… Poza tym nikt….. Teraz to już nie wiem jak będzie z sobotą…. Mieszkanie, ostatecznie można z zewnątrz zamknąć, powiesić kłódkę… ale, co będzie w resorcie z obecnością ?… Boże! Co będzie! Tylko ty wiesz.

Litzmannstadt Getto 22 II 1944
Już nie należymy do Żydowskiej, ale jesteśmy już resortem i już nie Zemel jest naszym kierownikiem, lecz Szuster…[3] Poniekąd jest to lepsze… I także już zaczynamy szyć resortową produkcję… jakieś tam „pływaki”… ja jeszcze nic nie robię…

Litzmannstadt Getto 28 II 1944
Wielkie zadowolenie daje mi możność uszycia czegoś, gdy to uszyję będę czuła, będę wiedziała, że silniej stoję… Będę wiedziała, że jakiekolwiek bądź byłyby warunki, będę mogła jakoś przepchać… będę miała w ręku zawód… nie ja będę zależna od losu, lecz los ode mnie… Czuję się silniejsza… Przed kilku laty… w marzeniach, czy obrazach moich na przyszłość, czasem widziałam: wieczór, gabinecik, biurko, przy biurku siedzi kobieta (już starsza) i pisze… i pisze, pisze… ciągle… zapomina o wszystkim i pisze… Widzę siebie wcieloną w ową kobietę… Innym znów razem widzę: wieczór, skromny pokoik oświetlony, przy stole cała moja rodzinka… jest miło… ciepło, przytulnie… ach, jak dobrze!… Później, gdy już wszyscy kładą się spać, ja siadam do maszyny i szyję… szyję… i jest mi tak słodko, tak dobrze… tak rozkosznie!… Bo przecież to co wychodzi spod moich rąk…. to jest nasze skromne utrzymanie…. Z tego czerpię chleb, z tego czerpię naukę, z tego czerpię odzież….. i prawie wszystko z tego, z pracy moich własnych rąk…. Jestem za to nawet bardzo wdzięczna p. Kaufmanowej… i wtedy (ma się rozumieć, że gdy o tym myślę, bo przecież to jeszcze nie jest rzeczywistością) wtedy czuję, że….. że jednak mogę się na coś przydać i nie tylko mogę, ale muszę, muszę! ( Muszę teraz przerwać i zejść po wodę)…
… Tak wiem już, bo niejeden raz sobie to rzekłam, że praca jest niezbędna w życiu człowieka, a przynajmniej w moim… Ale chciałabym sobie wymarzyć właśnie taką pracę, pracę chociaż trudną ale wdzięczną… żebym wiedziała, że robię to dla kogoś, że mam dla kogo… To jest najważniejsze…Chciałbym tyle z siebie dać… ach, ale także brać… Ale i jedno i drugie przychodzi z takim trudem…

Litzmannstadt Getto 13 III 1944
Poza tym w getto jest nie w porządku… Znowu z biura kooperatyw zapisują na pracę na Marysinie , z banku poszła już lista na Bałucki Rynek, na tej liście jest także Minia…. Minia jest (zauważyłam) ogromną cyniczką… wciąż się śmieje i śmieje… Ach…

Litzmannstadt Getto 15 III 1944
Więc, wczoraj wieczorem umówiłyśmy się, że w trójkę (Chanusia jest troche chora, wczoraj miała silną temperaturę, dziś jej lepiej) pójdziemy po węgiel.[4] Do odebrania miałyśmy 100 kg, a do soboty całe getto musi odebrać. Ja poszłam osobno gdyż chciałam wstąpić do Chajusi… Dość że o 9.40 stanęłam w kolejce…
Ogromna kolejka! Bardzo ogromna! Przypadkowo stanęłam wśród kilku kobiet, bardzo rozgadanych. Mówiły, co nawet dotyczy tego odbioru węgla, ale mówiły w przenośni. Napiszę to co mnie najbardziej uderzyło: Jedna mówiła: „ Zdaje się że o 7-mej – 7.30 jest mniejsza kolejka, bo ludzie są zajęci przy kolacji”, „Tak – podjęła żywo druga i tak o 9 – 9.30 wychodzą t. z. „ puszczają się na łowy, po wieczerzy, ach, żyjemy tak jak ci ludzie pierwotni, przychodzimy po całodziennej pracy, naprędce spożywamy „wieczerzę” i „ puszczamy się na łowy…” Coś zaszemrało w mym wnętrzu, coś załkało, zabolało… Tak, jesteśmy ludźmi pierwotnymi, dzikimi i… puszczamy się na łowy… O, jaki to wielki ból!… My ludzie 20-go wieku, my, którzy już przed kilku laty staliśmy, można powiedzieć, na dość wysokim poziomie, my jesteśmy dorównani do ludzi pierwotnych!…. O, Boże!…I po to się żyło, po to się pracowało itd. itd., żeby dziś po kilku latach dożyć takiego porównania… Och, to takie tragiczne…. Tak, bardzo długo stałam w kolejce, błota były okropne… już wprawdzie nie noszę tych butów, do których wcieka, ale noszę ciasne i nie mogę włożyć, więcej jak jedną parę pończoch, toteż nic dziwnego że mi okropnie marzły nogi, od czasu do czasu przechodziły mnie dreszcze… Brr… Nareszcie… nareszcie (nie będę się o tym szeroko rozpisywała) weszłam na plac, było pół godz. przed północą i przy jednej z pierwszej gór węgli spotkałam Estusię, Minię i Cipkę (Och, Cipkę też musiały zabrać….). [str. 48a] Do domu wróciłyśmy o pierwszej, mnie się wydarzyła na ulicy mała przygoda, na Starym Rynku worek (20 kg) spadł mi z pleców (więcej nie mogłam już udźwignąć). Zrobiła się dziura i zaczęły wylatywać kawałki węgla na wolność. Szłam sama i nie mając innej rady chciałam czekać na Estusię… Estusia nie nadchodziła. Co tu robić? Nie mając innej rady wyjęłam iglę i nici i jako tako zaczęłam szyć, lecz worka nie mogłam już wziąć na plecy i jakby na złość albo nikt nie przychodził, albo także z węglem… Przydałaby mi się sanka … Jednak za długo było mi czekać na Estusię więc zaczęłam ciągnąć worek… Uszłam tak kawałek drogi i… stop… ogromna kałuża zatrzymała mnie. Chciałam więc podnieść worek (co nie bardzo mi się udało) gdy nagle słyszę, że Estusia mnie woła. Szukała mnie wszędzie i nie wiedziała gdzie jestem. Poszła do domu i przyniosła sankę… O godz. pół do drugiej położyłyśmy się spać… Teraz się bardzo źle czuję… Już, dość z tym… Teraz jeszcze mam 40 kg do odebrania… Tak, wciąż widzę jak bardzo jesteśmy poniżeni, jak już daleko odeszliśmy od ludzkości… Och, Boże jakie głupie, beznadziejne, (nie znajdę należytego wyrażenia) takie nędzne jest to nasze życie… Och, Boże jak ciemno! Ześlij już promyk jasności!… Pomóż już nam!… Jak nam okropnie!…

Litzmannstadt Getto 28 III 1944
Wreszcie po czwartej Minia przyszła. Dowiedziałam się, że wczoraj Rozenmutter rozmawiał z prezesem i do tej piekarni, która się dopiero otworzyła na mace trzeba było ludzi do wałkowania, więc i ona miała być między nimi.[5] O szóstej miała się zgłosić do piekarni (Pasterska 14) z kartką, którą otrzyma. Kartki do szóstej jednak nie otrzymała i poszła bez niej do Rozenmuttera. Później okazała się, że Dwojra miała tę kartkę. Ale gdy Estusia jej zaniosła, było już za późno, na razie jej kazano jutro przyjść. Teraz Minia wariacko zdenerwowana położyła się do jednego łóżka, a Chanusia także zdenerwowana do drugiego łóżka… Taki dziś miałam idiotyczny dzień.

 

 

 

Przypisy autorstwa Ewy Wiatr pochodzą z pierwszego polskiego wydania pamiętnika pt. „Dziennik z getta łódzkiego” wydanego nakładem wydawnictwa Austeria.
[1]Getto zostało zobowiązane do wysłania 1500 mężczyzn „na roboty”, jednak ludzie masowo zaczęli się ukrywać by uniknąć deportacji. Skłoniło to Rumkowskiego do wygłoszenia 13 lutego przemówienia do kierowników, w którym namawiał do wytypowania osób do transportu.
[2]Wysiedleni w marcu 1944 zostali skierowani do pracy w zakładach zbrojeniowych Hasag w Częstochowie i Skarżysku – Kamiennej. Mimo ciężkiej pracy wielu z nich przeżyło wojnę.
[3]Izaak Szuster był od 7 czerwca 1942 kierownikiem mieszczącego się przy ulicy Franciszkańskiej 13/15 oddziału Resortu Bieliźniarsko – Odzieżowego. Deportowany do Auschwitz w sierpniu 1944 roku zmarł w styczniu 1945 w obozie we Flossenburgu.
[4]Mieszkańcy getta zostali zobowiązani do odebrania w dniach 11-17 marca całego przydziału węgla, a więc 20 kg na osobę, w związku z koniecznością zwolnienia placu węglowego przy ul. Łagiewnickiej 29 pod budowę pomieszczeń dla zakładów metalowych. Zapowiedziano również, że do 31 maja nie będzie dodatkowych przydziałów węgla.
[5]Oddelegowanie do pracy w piekarni było w getcie szczególnym przywilejem. Często traktowano to jako urlop w nagrodę. W tym przypadku wysyłano do pracy przy wałkowaniu macy pracowników na okres 10 dni, a więc tyle, ile miała trwać produkcja.