Nadzieja i jej brak

Litzmannstadt Getto 24 XI 1943
(Nie mam w ogóle czasu na pisanie pamiętnika)… Obrzydło mi to całe życie… Te ciągłe pretensje ze strony kuzynek itd., itd. (poza tym bajratu już nie ma). Umówiłam się z Surcią i pisałam jej o tym listy. Ach, Boże drogi, kiedy się już to wszystko skończy? W ogóle nie chciałabym żyć. Przed chwilą dopiero myślałam: „Szkoda, że Żydom nie wolno sobie odbierać życia”.[1] Ale zdaje się, że nawet nie wolno o tym myśleć. Nie mam już sił do wytrzymania. Piszę to, stojąc przy małym stoliku. Dlatego tak bazgrzę.
Mnie się zdaje, że tego nie poznać po mnie. Może trochę… Och, kiedy już będzie wyzwolenie? Bo ja już doprawdy zwariuję… Nie mam czasu…(nikogo teraz nie ma w domu).

Litzmannstadt Getto 23 II 1944
… Ach, kiedy już będzie dobrze?!… Jest już tak ciemno, że łatwo, bardzo łatwo się potknąć i upaść, już nic nie widać, nawet światełka, które z daleka migocze, nie tylko, że nie dają światła, ale po prostu gasną… i jakże je zapalić?…
Jestem przecież bezradna!… zupełnie bezradna!… I co jeszcze mam napisać? Przecież wszystko jest do siebie takie podobne!… A jednak czuję, że powinnam teraz właśnie dużo pisać, ja to czuję… ach, żeby tak wszystko wylać na papier może byłoby mi lżej? Ale jak mam to zrobić?…
Z książki Żeromskiego przeczytałam co dobrego… mianowicie: w sercu nazbierało się tyle tęsknoty, tyle dobrych wiązanek tęsknoty… lecz za jednym przybyciem syna, za jednym jego uściskiem, przybyciem, wiązanki tęsknoty stopniały i to przybycie syna wyrzuciło je z serca, a one stopniałe przechodziły przez oczy w postaci łez szczęścia… Jak to nam potrzebne!…
Przez tyle lat nazbierane strzępki tęsknoty w moim sercu, jednym przybyciem rodzeństwa, jednym ich uściskiem, jednym spojrzeniem mogłyby zniknąć i właśnie zamienić się w łzy szczęścia… Lecz na razie w ogóle łez nie ma… a jednak płaczę, wyję, lecz głucho… i nie-szczęśliwie… o daleko nie?… Tęsknota coraz bardziej się wzmaga… coraz więcej jej przybywa… a to co mogłoby ja obalić jest takie dalekie… coraz bardziej się oddala… A co mnie pozostaje czynić? Rozerwać się na kawałki? Nie! Tego nie mogę!… Czekać cierpliwie? O, to już zanadto!… To za bardzo nadwyręża mi nerwy… ach, boję się, że nie wytrzymam!… ze wszystkich sił krzyczę: „trzymaj się!” Bo to najważniejsze!… I to najtrudniejsze!… Boże! Jakie walki! Jakie straszne walki? [str. 38a] Ogarnia mnie coraz większe wyczerpanie!… Nic dziwnego!… Ale przecież tak nie można! Nie wolno! Nie wolno… Nie wolno się poddawać! A bo któż myśli o poddaniu się?… A wszystko jedno… jest przecież tak trudno! I co mam jeszcze napisać? Chyba jeszcze raz „trudno”. Ach, czuję, że grzęznę coraz bardziej i bardziej w bagnie i błocie… i… w żaden sposób wydostać się nie mogę… a może ktoś mnie tak pcha?… Więc ten ktoś ma być ode mnie silniejszy? Nie! Do tego nie dopuszczę! Już ja się postaram! Ale znów mnie ogarnia ten trud!… Ach, jakże temu zaradzić? Gdzie radę znaleźć?… To getto jest strasznym piekłem…

Litzmannstadt Getto 19 III 1944
… I zbliża się Pesach… Zbliża się Pesach. Ale niestety nie oczekuję go tak jak co roku przed wojną (czy nawet w wojnę). Myśl o tym nawet mnie zgrozą przejmuje, bo nie ulega wcale wątpliwości, że będziemy strasznie głodowali… Święto, które było zawsze było witane, tak wyczekane i wytęsknione, to święto.. no cóż…? Ale jednak ja bym chciała, żeby ono już było. A nuż? A nuż będzie lepiej? Musi być już lepiej! Już czas! Już najwyższy czas! Z jakimś wytęsknieniem wyczerpujemy tej wiosny!?… O, żeby już ona jak najszybciej odeszła!?

Litzmannstadt Getto 3 IV 1944
Ale dzięki Bogu, sto, tysiąc raz dzięki Bogu za tę cudowna przemianę pogody! Balkon już był wczoraj otwarty. Ach, chce się żyć! To jest w ogóle co innego! W sobotę wcześniej wstałam (i tak czekałam na Surcię) nie mogłam po prostu uleżeć. W żyłach zatętniła mi młoda krew. Młodość! Młodość do życia! Coś we mnie zawołało! (więc jednak mój wierszyk poskutkował! W piątek ułożyłam wierszyk o wiosence). Boże. Dzięki, dzięki [str. 54a] Ci za tę cudowną przemianę pogody. Nadzieja odżywa. Ach, doprawdy nie mam słów wdzięczności dla Boga! Już bym chciała, żeby było święto! Już bym chciał żeby było lato! Już bym chciała… już sama nie wiem. Wiem tylko, że teraz chcę żyć! Chcę żyć!!! (…) Tak teraz sobie przypominam, że Chaja wczoraj rano wchodząc do nas widząc, że ja sprzątam w najlepsze spytała mnie czy już jestem zdrowa? One chyba wszystkie powariowały! Ale cóż mnie to teraz obchodzi. A jak nawet? Zresztą teraz więcej niż kiedyś indziej nie ma miejsca na moje „choroby”! Ach, chce mi się żyć! Chce mi się śpiewać! Wiosno! Wiosenko kochana! (Nie pamiętam takiego dnia w pamiętniku, gdyby nie ten wstrętny atrament. Wszystko się łączy w jeden wyraz! Wiosenko!!! Wiosenko!

Litzmannstadt Getto 11 IV 1944
W niedzielę miałyśmy zbiórkę, tak jestem z tego zadowolona, ach, w ogóle. A może jednak będzie lepiej, a może już doprawdy będzie dobrze? Ach, aby jak najprędzej! Ach, to podniecenie. Zdaje się, że ono nas wszystkich ogarnia. Poniekąd ta cudowna zmiana pogody ma taki dobry wpływ. Tak, bezwątpienia. Och, tak by się już czegoś chciało, jest się już tak wytęsknionym, tak czegoś spragnionym, tak by się czegoś chciało i nie wie się czego nawet, a może się nawet wie, to jest coś takiego nieuchwytnego, coś takiego dla nas nadziemskiego, ach, nie potrafię tego nazwać. Ach, w każdym razie jest to coś błogiego, coś… Już Pan Bóg wie czego nam potrzeba i… o Boże, daj nam co potrzeba! O, daj nam! (O, pada letni deszcz!)

Litzmannstadt Getto 12 IV 1944
Więc gdy wracałam do domu poczułam, jak piękna jest młodość. Możliwe, ze gdybym miała papier, napisałabym coś. Później przypomniała mi się Oda do młodości i przypadkowa miałam ten tom Mickiewicza przy sobie. W pierwszej takiej chwili tak chce się żyć, później staje się tak dziwnie smutno, wtedy tak bardzo dotkliwie odczuwa się naszą niedolę, wtedy takie przygnębienie kładzie się na duszę i…doprawdy trzeba wielkiej siły, aby się nie dać. Bo patrząc na tak piękny świat, na śliczną wiosnę i w ogóle to wszystko i zarazem patrząc na to jak my jesteśmy tu w getto pozbawieni prawie wszystkiego, co jest nawet naturalnym, bo pozbawieni jesteśmy przecież wszystkiego, najmniejszej radości nie mamy, bo jesteśmy, niestety maszynami, i żyją w nas bardzo rozwinięte zwierzęce instynkty, które za lada krokiem poznać można (najbardziej przy jedzeniu) i to wszystko razem działa na nas na tyle, że tępiejemy coraz i coraz bardziej, bo patrząc na nas, od razu poznać można, jak bardzo, tzn. jak wiele (o ile już bardzo chcemy) kosztuje nas to stworzenie sobie, prócz tego codziennego życia, trochę innego, lepszego, takiego, w którym…no, co o tym będę pisała? Przecież ja tak chcę, jak tak bardzo chcę. I właśnie teraz, gdy mi się nasuwa ta myśl, że jesteśmy wszystkiego pozbawieni, żeśmy niewolnikami, wtedy całą siłą woli staram się ją odgonić i nie psuć sobie tej chwilki radości życia. Jakie to jednak trudne! Ach, Boże, jak długo jeszcze. Myślę, że jak już będziemy wyzwoleni, to wtedy będzie dopiero dla nas taka prawdziwa wiosna. Ach, tak jest mi już tęskno do tej wielkiej i drogiej wiosny…

 

Przypisy autorstwa Ewy Wiatr pochodzą z pierwszego polskiego wydania pamiętnika pt. „Dziennik z getta łódzkiego” wydanego nakładem wydawnictwa Austeria.
[1]Religia żydowska odrzuca wszelkie środki, które zmierzają do skrócenia ludzkiego życia.